• Home
  • Posts RSS
  • Comments RSS
  • Edit
  • Sza

    28 stycznia 2011
    Świat jak z Wrońca - SzaSzaSzary.
    Jak to dzisiaj rano w Trójce Pan Mistrz Mann powiedział: Proszę się dziś nie ubierać na szaro, proszę Państwa. Bo na tych wszystkich szarych chodnikach i szarych betonach i w tej szarudze generalnej zginą Państwo jak nic.

    się zlewa: niebo z chmurami, chmury z blokami, bloki z chodnikiem, chodnik z ludźmi.
    sza-sza
    szaruga

    słowo-tok

    23 stycznia 2011
    Ej.
    Patrz, co można zrobić ze słowami.

    Można je mozolnie układać w powolne zdania, takie wypowiadane niepewnie z dużą ilością yyyy i eee i patrzenia po kątach w międzyczasie (w między-słowie).
    Można nimi strzelać jak z karabinu maszynowego i są wtedy podszyte złością, albo właśnie odwrotnie - radością jakąś, ale zawsze tak wielką, że chciałaby ominąć drewniany szlaban języka i wydobyć się, cała na powierzchnię i zaczerpnąć tchu i wyrazić wszystko, wszystko.

    Mozna je chować po kieszeniach, po notesach, po kartkach wrzucanych tu i ówdzie, wkładanych w szczeliny ściany płaczu, składanych w koperty.

    Można je wypisywać, głupoty, można je nieprzemyślanie zupełnie wyrzucić komuś prosto w twarz.
    Można je próbować cofnąć, gonić je, ale przecież człowiek nie może biec szybciej niż dźwięk.

    Można się próbować nimi bronić, wystawiać przed siebie jak tarczę. Można próbować się nimi zasłaniać. Mydlić oczy, zasłonę dymną z nich utkać i nie dać nikomu dostepu do ich prawdziwego znaczenia.

    Można je zapisywać szybko na serwetkach, żeby nie umknęły.
    Można sie w nocy budzić, albo właśnie wcale nie móc zasnąć, bo te słowa po głowie latają i odbijają się od ściany nad łóżkiem i bzyczą jak komar w upalną noc i świecą w zamnkięte powieki jak uparty księżyc pełnią.

    Można je układać, jak Chomsky w zdania gramatycznie poprawne, jak klocki przestawiać dla samej frajdy sprawdzenia co z tego wyniknie.

    Tłumaczyć je można, na obce języki, szukać ekwiwalentów i zawsze, zawsze być niezadowolnonym, bo jak ugryźć i pokazać niuanse, jak te całe pokłady znaczeń z jednego świata przenieść w drugi...?

    I trzeba na nie uważać.
    żeby nie spadło Ci na głowę przypadkiem takie słowo, Nabrzmiałe znaczeniem, obfite konotacją, całą masą powiązań i aluzji, całym tym kulturowym wszechświatem.

    Niby niewinne, a zmienne i nieuchwytne. Niby jasne i czytelne, a zdradliwe jak węże.

    Czasem lepiej dać sobie z nimi spokój.
    czasem się lepiej mówi bez słów.

    picturesque

    20 stycznia 2011
    Nie przepadam za tym uczuciem. Bo zwykle patrzę na świat z mojego punktu widzenia i mam go przed oczami jako całość, nie idealną może i nie całkiem zrozumiałą, ale taką do ogarnięcia, swojską, znaną, moją.
    Tymczasem zdarza się, że rzeczywistość rozpryskuje się na tysiące maleńkich kawałeczków, z których żaden nie pasuje do pozostałych, z których każdy wymaga zatrzymania wzroku, interpretacji, zadania sobie kilku podstawowych pytań.

    Na przykład: jadę tramwajem. Książka jest wyjątkowo wciągająca, pochłania całą moją uwagę, ale jedno zdanie wytrąca mnie z równowagi, zakłuło i już nie mogę spokojnie czytać dalej. Zamykam książkę szybko, z biletem wsuniętym między kartki kryjące niepokojące słowa i odwracam od nich głowę. Patrzę teraz na bezdźwięczny, niemy świat za oknem, który przesuwa się wolno, w rytm ulicznego korka popołudniowego szczytu. Ludzie, którym odebrało mowę tłoczą się na przystankach, grzęzną w śniegowym błocie, niecierpliwie przytupują, czekając na zielone światło. Ktoś porusza ustami, dlaczego, dlaczego, w jakim celu? Zakutani w płaszcze, chowają twarze w ciepłych szalikach i klną pewnie na wiatr i śnieg i wilgoć i błoto. Tyle ludzie. Ale nie. To, że akurat są tu i teraz i mieszczą się w ramach tramwajowego okna, to coś znaczy przecież. Umieszcza ich w tym konkretnym wycinku rzeczywistości, w zasięgu mojego wzroku. Nie wiem o nich nic więcej, niż to, że w tej konkretnej chwili są tu. Co by się stało, gdyby tak ich myśli wypuścić na wolność, gdyby pozwolić im się zwerbalizować, gdyby je nagłośnić? Kakofonia dźwięku, kakofonia uczuć, niekończąca się historia ich samych.

    Stoją na tym przystanku i każdemu wydaje się, że jego własny punkt widzenia jest tym właściwym. Że świat wygląda właśnie tak, jak on go widzi i jak go czuje. A musiało by przecież w takim razie istnieć miliony subiektywnych i równoległych światów. I żadnego obiektywnego? Czy obiektywny byłby wypadkową subiektywnych poglądów, oglądów, punktów widzenia?

    Niebo na głowę

    15 stycznia 2011
    sie w takich warunkach absolutnie nie da
    żyć

    Czy tu w ogóle panuje jakieś ciśnienie?
    czy tu czasem nie pada?
    Niebo nam na ziemię leci, na łeb, na szyję.

    i by się chciało nie wychodzić nigdzie i nigdy.
    i nic nie musieć
    niech się sączy muzyka i kawa, najlepiej paralelnie i permanentnie.
    Szaro jest i wstrętnie.
    światło-wstręt, ludzio-wstręt, sesjo-wstręt

    byle nie w efekcie życio-wstręt.

    Same kubki

    9 stycznia 2011
    Session mode on.
    Session mode soundtrack.
    I kubki.
    wszędzie dookoła.
    po kawie.
    z kawą
    z herbatą zieloną, czerwoną, białą, zwykłą, angielską, afrykańską, pachnącą, owocową.
    I okno.
    się zmieniają pory dnia. kąt padania światła. natężęnie słońca. zachmurzenie.
    hałasy z ulicy się zmieniają, nierówne fale kakofonii dźwięków (albo bezdźwięcznie, kiedy się owo okno zamknie )
    a filozofia niezmienna.

    każdy ma swoją sesję.
    Ja połykam Kanta,
    Gośka układa w kuchni jabłka w martwą naturę

    ja się bawię trudnymi słowami, które z początku nic nie znaczą, potem, w miarę czytania, nabierają nieco sensu, wreszcie są po prostu słowami z całym ciężarem gatunkowym i znaczeniowym, z całą masą konotacji i odnośników kulturowych. bzz, przechodzą skojarzenia po synapsach i już jest pełen obraz. Emanacja. Wariabilizm. Panowie w togach łażą po aeropagach, łypią oczami, emanują czystą inteligencją, wypatrują absolutu, mijają się na rogach ulic.

    a Gośka układa jabłka na talerzu i walczy z niesfornym swiatłem, żeby uśmiertelnić naturę na stole. bezkrwawo niby, ale nie bez trudu. \

    Mądrość miłujący.

    6 stycznia 2011
    Trochę Pana nie rozumiem, Panie Sokrates. Trochę Pan dla mnie jest zbyt naiwny.
    Widzę Pana, a przynajmniej sobie Pana wyobrażam jako staruszka, w wytartej tweedowej marynarce, z laską, staromodnym kapeluszu, starych zniszczonych butach. Wiem, no tak akurat Pan wyglądać nie mógł, ale jakoś tak Pan się zakodował w mojej wyobraźni. Okulary, siwe włosy, mlecznoniebieskie oczy, wyblakłe, naiwne spojrzenie.
    Naiwniak z Pana, Panie Sokrates.



    Że intelektualizm etyczny? Z rozbrajającym więc przekonaniem twierdzi Pan, że wystarczy wiedzieć, co jest dobre, żeby nie pozwolić sobie na zło. Z największym zaskoczeniem słucha Pan kontargumentów. Pańskie przekonanie jest doprawdy zabawne, Pańska wiara w człowieka, Pańska, proszę się nie obrazić, głupota. Gdyby się Pan na moment pojawił w naszej erze, cóż, zmiażdzyłoby Pana doświadczenie ludzkiej perfidii. Nie zaszedłby Pan za daleko z Pana przekonaniami.


    O. Przepraszam. w swojej erze też Pan daleko nie zaszedł.



    Cynizmu Panu potrzeba, cynizmu i szydery. I dystansu. Inaczej się, Panie Sokrates, nie da żyć.




    a jak nieskończenie prościej by było. gdyby się dało jednak.