• Home
  • Posts RSS
  • Comments RSS
  • Edit
  • Baby Boom. kabum.

    31 maja 2011


    Manifest z okazji Dnia Dziecka
    nie myśleć
    nie planować
    sesji nie mieć
    nie podejmować ważnych życiowych decyzji
    umieć mówić prosto
    cieszyć się sprawami małymi, marzyć o wielkich
    nie iść nigdy na łatwiznę
    zdobyć i zawojować świat
    żeby nam tyłki nie rosły od czekolady
    ko-oo-chać

    ps. straszny Baby Boom się zrobił :) Cudownie się pojawiają nowi ludzie.

    pps. i jeszcze Randy, co mógłby mi jutro pod oknem zagrać.

    dziwię się

    24 maja 2011

    dziwię się ciągle
    czasem coś mnie zadziwia bez-granicznie, ale pozytywnie (czyli się zauważa coś, czego się wcześniej nie znało, a co było zawsze - nie trzeba tego nawet rozumieć, tylko przyjąć na zdziwienie)
    a czasem dostaję czymś  w twarz (najczęściej rzeczywistością, którą nie bez powodu nazywa się "brutalną") i to też jest zdziwienie, tylko trochę mniej przyjemne.
    chociaż w skutkach może podobne?

    whatever,
    ważne żeby się nie oduczyć dziwić. od zdziwienia się dużo zaczyna.

    Volem en Hellicopter

    19 maja 2011

    też bym chciała.

    ale ale to nie o tym.
    zjęcie wykopane ze spacerów barcelońskich.
    El Raval - dzielnica prostytutek i imigrantów, sklepy arabskie z głowami wielbłądów i indyjskie z masłem orzechowym - to tu właśnie.
    Tu też w oknach wiszą gdzieniegdzie flagi z hasłami "chcemy godnej dzielnicy" mające zmusić władze do wydawania pieniędzy podatników na renowację i sprzątanie ulic.

    ale kto powiedział, że renowacja i sprzątanie ulic są ważniejsze od Helikoptera?

    komentarz ideologiczny:
    w idealnym świecie ludzie potrafiliby bez zająknięcia wymienić swoje potrzeby. 
    Nawet nie musieliby nosić takich flag... (chociaż mogłoby to być całkiem ciekawe... mnie by sie przydało kilka na zmianę: "chcę spokoju", "chcę Człowieka", "chcę kawy z Woodym Allenem", "chcę, żeby Tim Burton urządził mi wystrój kuchni", "chcę, żeby mojito nie niszczyło mi wątroby")

    w idealnym świecie człek by potrafił nazwać swoje cele i do nich dążyć.

    a żyjemy w świecie być może najlepszym z możliwych, ale nie czarujmy się, do ideału mu daleko.
     <sciana>, czyli ludzik taki co wali głową w mur... w sumie sam jest tylko głową, jeszcze się tak śmiesznie odkształca jak tą głową w ten mur....  nieważne. przydałby mi się taki do zilustrowania lekkiej irytacji takim a nie innym stanem świata.


    o tym dlaczego się nie powinno zasypiać na wykładach

    18 maja 2011
    Wykłady wieczorne przy Rynku Głównym mają coś z absolutnego absurdu.
    Z oknami zamkniętymi wytrzymać się nie da, bo duszno.
    Przez okna otwarte wpada do sali wykł. wszystko, co też na Rynku się dzieje, a dzieje się zwykle dużo, łącznie z gitarowym graniem (dobrze się słucha o socjo przy gitarze) i wrzeszczeniem aktywistów przez megafony (źle się słucha o czymkolwiek).
    słońce plus ciepło plus gitara plus głos monotonny wykładowcy i już ma przykładowy Student szansę wyśnienia sobie SocjoKoszmaru.

    Oto jednostka stojąca w samym centrum rzeczywistości. Jednostka doskonale zsocjalizowana - której wpojono wszystko, co wpoić się powinno. Że świat z natury jest bipolarny, że społeczno-ekonomiczne różnice nie są niczym nienormalnym, że musi iść do szkoły, na studia potem, założyć Rodzinę (jako podstawową komórkę społeczną dla dobra społeczeństwa i utrwalenia zastanego porządku społecznego), okiełznać swoje popędy (więc nie może wstać i wybiec z wrzaskiem z sali, mimo że słuchanie dwie bite godziny o sieci społecznych manipulacji doprowadza jej psychikę do stanu ostatecznego), spełnić się zawodowo (dla dobra społeczeństwa) i oddać się posłusznie Biowładzy, która pragnie tylko wykorzystać jej potencjał (dla dobra społeczeństwa).
    Wmówiono jednostce, że takich pragnie wyborów, że są one zgodne z Normą, a więc Dobre, że są Odpowiednie i nie ma się nad czym zastanawiać, wszystko gotowe, proszę podpisać tu i tu i tu jeszcze i będzie Pani zadowolona, może nie Szczęśliwa, ale Zadowolona na pewno.
    Krótko mówiąc: niezły Matrix, ale tutaj jest jeszcze postać wścibskiego socjologa, który łazi i bada, pyta i analizuje i pisze w kajeciku długaśne zawiłe zdania, które jednostka potem czyta.
    Czyta, uświadamia sobie swoją sytuację i chce natychmiast wstać i wyjść.
    ale się nie da, bo Pan Socjolog mówi, że tak wygląda świat a tam za drzwiami to już za-światy.
    Których albo nie ma, albo są cholernie nudne.
    no to jednostka zostaje, bo co ma robić.

    w tym momencie gitarę z Rynku zagłusza wrzask Aktywistów i jednostka budzi się gwałtownie i jedyne, co jej zostaje po SocjoKoszmarze to niejasne uczucie niepokoju, że nie wszystko jest jak być powinno.
    wstaje więc. i wychodzi.
    a co.

    Uprzejma nieuwaga.

    13 maja 2011









    Ulica, dajmy na to, Sławkowska, żeby łatwiej było zobaczyć taką scenę:
    ludzi oczywiście sporo, może nie przesadnie, taki na przykład czwartek, koło południa. Trochę turystów, włóczących się między Wawelem a Barbakanem, trochę studentów, ktoś wyprowadza na spacer psa, względnie dziecko. Tak sobie zwykło i krakowsko.
    ale gdyby tak w ten tłumek o niewielkim zagęszczeniu wpuścić Pana Goffmana, zrobiłby nam niezłą analizę społeczną tej naszej zwykłości.

    Ot, na przykład tego, że niby jesteśmy w tej samej sytuacji, w tym samym miejscu i czasie - a więc zakładamy, że mogłoby dojść do interakcji między osobą A a osobą B, a jednak każdy się tu stara jak może podkreślić swoją interakcyjną nie-dostępność. Wybieg 1) na uszach słuchawki, wybieg 2) gapimy się w ekran telefonu, wybieg 3) niby się zauważamy, ale tylko po to, żeby zlokalizować swoje położenie, po czym, kiedy zaistnieje niebezpieczeństwo, że ktoś mógłby zajrzeć nam w oczy, opuszczamy wzrok i z Uprzejmą Nieuwagą mijamy delikwenta - zachowując oczywiście opowiedni dystans fizyczny. 

    mógłby też dokonać intrygującej klasyfikacji sposobów omijania ulotkarzy, naganiaczy i żebraków.

    a gdyby tak na ulicę wypuścić eksponat C - dajmy na to mężczyznę, dość przystojnego, interesującego, niech będzie blondynem w dżinsach i tiszercie - który to eksponat miałby za zadanie zaszokować obecnych na ulicy przechodniów to nie musiałby on wcale obnażać się publicznie. wystarczyłoby na przykład, żeby uśmiechał się przyjaźnie do co drugiej osoby i (bezczelny!) zaglądał niektórym w oczy, choćby przelotnie. Mógłby jeszcze, gdyby był wystarczająco odważny, zapytywać radośnie o samopoczucie przechodniów, albo proponować miły spacer wokół Plant. Zostałby zapewne szybko sklasyfikowany jako nieprzystosowany społecznie, niebezpieczny osobnik (a co poniektórzy socjologicznie wykształceni pokiwaliby ze zrozumieniem głowami, myśląc: "zawiódł u biedaczka proces socjalizacji").

    a kij z tą socjalizacją, że tak siarczyście acz kontekstualnie zaklnę po nosem, bo nam ona sieczkę z mózgów robi.
    zaczynam żałować, że u mnie przeszła tak bezboleśnie i nad wyraz dobrze i czasem się łapię na tym, że tym całym Opowiednim Obrazem Świata to bym chciała mocno pieprznąć o ziemię i w dupie (och nie) mieć to, że trzeba zarabiać i coś Robić i mieć Stałe Miejsce Zamieszkania/Pobytu i Rolę Społeczną.

    gdyby tak życie polegać mogło na jeżdżeniu ciągle wokół globu, leżeniu na Wisłą albo byciu wielbłądem z garbem pełnym mojito
    to ostatnie może już za bardzo abstrakcyjne. według niektórych standardów socjalizacji może. ha!










    Gawiedziowstręt

    3 maja 2011



     

    Gawiedziowstręt.
    Szczeólnie nasila się u mnie ów wstręt do tłumów jeśli wiekszość materii tłumowej stanowią tzw. typowi turyści.
    Definicja? Typowy turysta - kolekcjoner zdjęć i tandetnych pamiątek. Klimatyzowany autokar wozi go od atrakcji do atrakcji, musi mieć zdjęcie z Sagradą Familią i jaszczurem z Ogrodu Guell, musi zaliczyć spacer po Ramblach i przebiec przez Bari Gotic. Nie bardzo interesuje go ani gdzie jest, ani co widzi, ważne, że to się znajduje w tabelce "Must See" w jego przewodniku. Trzyma się utartych szlaków. Nie jeździ metrem, bo go okradną, nie wchodzi w podejrzane dzielnice, nie jada tam, gdzie miejscowi, chce poczuć "klimat Barcelony" mieszkając w takim samym jak gdziekolwiek indziej Ibis Hotelu i jedząc w McDonaldsie.

    Troche mi szkoda takiego typowego turysty, może to nie jego wina, może to kultura masowa go tak ukształtowała, może mu nikt nigdy nie wytłumaczył.... nie wie sam co traci.
    Ale głównie to jednak działa mi na nerwy, jak każda źle zakamuflowana głupota.

    Jestem zadeklarowanym i praktykującym wyznawcą alter-turystyki. Pochłania mnie urok wtopienia się w tlum tubylców, schowania aparatu, poczucia się jak u siebie, umówienia pod Cafe Zurich, złażenia Barcelony wzdłuż i wszerz, żeby się nauczyć jej topografii na pamięć, zaglądania w zakamarki, o których nie piszą przewodnik, zakupy w lumpach, malownicze squady, włoski obiad w barze u Argentyńczyków, jam session, wino z worka na molo, botellon na plaży, wspinaczka na Montjuic.

    "Ogrody Gaudiego? Nie wiem, nie widziałam. Ludzie mi zasłaniali".