• Home
  • Posts RSS
  • Comments RSS
  • Edit
  • Profanum.

    29 grudnia 2010
    Czym się różni czas sacrum od czasu profanum?
    Że nie można ignorować natrętnych maili dłużej niż kilka godzin.
    Że trzeba na nie odpisać, dokładnie dobierając słowa w stylu formalnym, chociaż czasem chciałoby się dosadniej i stanowczo mniej formalnie, mówiąc eufemicznie.
    Że to, na co się ma ochotę się robi dopiero wtedy, kiedy juz wszystko, co Trzeba zrobić zostanie zrobione.
    Że nawet kiedy się pije kawę, nie można spokojnie poczytać Allenowskiej Anarchii, bo niezalatwione sprawy dobijają się i dopraszają się o uwagę.
    Że dni się liczą od 6 rano, od 7 ewentualnie i trwają późno w noc, aż się właściwie zaczyna kolejny.
    Że brak czasu.
    Że sesja.
    Że Malinowski i cała banda, ze australopiteki, że logiczne implikacje, że I Tak Dalej.
    Że znów samemu trzeba brać odpowiedzialność za wszystko
    Że czasem się stwierdza, że chciałoby się uciec za siedem gór i od wszystkich ludzi.

    (a czas sacrum to czas, kiedy ktoś za mnie podejmuje decyzje
    kiedy jest tak prosto i spokojnie, że wszystko jest na swoim miejscu, że się ma czas na długie spacery i krótki sen. że można godzinami siedzieć przy grzanym winie i gadać i gadać i gadać. że się nadrabia zaległości filmowe, że się zasypia nad książką o świcie, że się słucha radia i można się skupić tylko na tym, że się go słucha.)

    powroty do rzeczy-oczywistości...
    ech, ruszmy gdzieś wreszcie znowu!

    Illud tempus.

    23 grudnia 2010
    Czyli najpierw dworzec Kraków Główny - pociągi opóźnione o długie kwadranse ciężko wtaczają się na perony, ludzie krążą między kasami a tunelem i wyjściem, nad chaosem panuje tylko pani spikerka, która glosem znudzonym acz spokojnym wypowiada swoje długie kwestie "opóźnienie pociągu może ulec zmianie".
    A poczciwy Regio z Krakowa do Katowic stoi już przy swoim torze, podstawiony, pół-pusty i nagrzany. Magia działa, stukot kól, zaparowane, zmarznięte lekko szyby, ciemno, Zabierzów-Krzeszowice-Trzebinia-Jaworzno i już, rytm kół monotonny, jakiegoś słabego Pratchetta wzięłam na tę drogę, więc pół-drzemię nad nim, podsłuchując mimochodem rozmowy współpasażerów.
    Mysłowice, prawdopodobnie najbrzydszy dworzec świata, na pewno najbardziej przygnębiający. Nieważne, nieważne, ja już jestem w moim Illud Tempus.
    Niebieska Skoda, moje brzydkie i smutne miasto, dziwnie puste w porownaniu z przedświątecznym Krakowem. Ale daje poczucie spokoju. zatrzymuje w półkroku rozbiegane myśli. Trochę to niepokojące, bo te ważniejsze przebijają się wtedy do swiadomości, ale czasem muszą widocznie.
    Niezmienność czasu sacrum.
    Przyprawa korzenna, pierniki, totalny chaos robienia wszystkiego na ostatnią chwilę, choinka, stare ozdoby - trochę ckliwości, trójkowy Karp, upychanie prezentów po kątach, zasłodzenie przy ubieraniu pierników, jak zawsze coś się psuje (piekarnik w tym roku na przykład), 
    szukanie jakiegoś sensu w tym wszystkim, zamieszanie jak zwykle i jak zwykle zdziwienie, że to znów dwudziestyktóryś grudnia. Niezmienność tak zadziwiająca, że aż zatyka.

    "W owym czasie...." Illud tempus jak żywy.

    Kuba

    15 grudnia 2010
    Kuba przyszedł kilka dni temu: mężczyzna najlepszy na świecie, naj naj, co z tego, że ma cały rok i tydzień i kilka dni? Przyszedł, bo to podniosła chwila, wszak na Szlaku jego drugi dom, a pierwsze urodziny ma się raz w życiu tylko. I zaczęła się wielka celebracja Dawania i Otrzymywania i Otwierania prezentu.
    Najpierw kokarda, zawiązana u góry, specjalnie dla Kubu błyszcząca i szeleszcząca, stała się obiektem zaineresowania i radości największej na świecie na czas nieokreślony.
    My: dorośli i poważni, z aparatem i zapałem obserwowaliśmy jego zachwyt nad kokardą. Kokardą. Nie, że rzucił się na prezent sam. I kokarda była przecież tego prezentu częścią.
    Trochę nie wytrzymaliśmy i podsunęliśmy mu pudło opakowane w pstrokacie kolorowy papier. Też szeleścił i łatwo się go odrywało, więc tysiąc sekund i dwadzieścia ujęć Kuby z pudłem później postanowiliśmy mu zasugerować otwarcie tegoż jednak.
    Z takim samym zapałem jak przy kokardzie i przy papierze zaczął więc dobierać się do istoty prezetu, a więc prezentu właściwego.
    Na widok młotka oczy mu się zaświeciły. Szybka ocena sytuacji: młotek w łapce, głowa wujka, trzeba z tymi dwoma faktami szybko coś wykombinować. Wujek jednak zareagował szybciej i wyjął z pudła jeszcze kolorowe kule i całą aparaturę prezentu właściwego.
    I jasne, z prezentu Kuba ucieszył się równie wielce, co z kokardy i z papieru i szeleszczenia i pozowania do zdjęć i bicia wujka po głowie młotkiem.
    Ale był mądrzejszy od nas o całe przestrzenie celebrowania otwierania prezentu. o całe wieki dobrego oczekiwania. O całą potęgę cierpliwości. O całą masę radości z każdego szczegółu.

    Nam czasem jakby za daleko od niektórych spraw (rzeczy, ludzi, twarzy, zdarzeń), więc patrzymy na nie z góry i w ujęciu generalnym. Może trzeba by zmienić czasem perspektywę, wziąć je pod lupę, rozłozyć na części piewsze i ucieszyć się każdą z tych nano-części, mikro-ważnych sekund, mini-radości.

    and do not take the reality for granted.

    śnieżnozimno

    10 grudnia 2010

    Leci coś z nieba śnieżno zimnego
    i ludzie się kulą jeszcze bardziej
    w płaszczach, w kurtkach, w kożuchach
    w czapkach i szalikach
    i tylko im oczy
    ale zapatrzone w chodniki
    a ile takimi oczami można by wyrazić
    tacy jesteśmy w tych szalikach i czapkach i kołnierzach
    niewyraźni
    niewyraziści?
    niewyrażalni

    O zimowym za-staniu

    8 grudnia 2010
    Najpierw inspiracja czyli Michniewicza tekst z "Samsary", która akurat teraz towarzyszy moim pośpiesznym obiadom, leniwym kawom popołudniowym (o ile się zdażą) i autobusowym podróżom. Więc: "W podróży życie jest prostsze. Nie zastanawiasz się nad swoją przyszłością, tylko nad tym, gdzietego dnia będziesz spać".

    Potem inspiracja druga, czyli nasze z Gośką opowieści z podróży z końca świata.

    "Grudzień. Aura szaleje, przynosi nam niespodzianki w stylu dwudziestostopniowych mrozów albo nagłych odwilży, biometr wydaje się być permanentnie niekorzystny, warunki do życia w mieście stają się nie do zniesienia. Otwieram więc, raz po raz, plik ze zdjęciami z Camino i zauważam, z coraz większym przekonaniem, że już wiem, czego mi brakuje w tym zimowo-szarym krakowskim stanie zimowym. Camino nadawało temu odcinkowi mojego życia jakiś konkretny, namacalny wręcz cel. Wszystko na tej drodze było dążeniem do tego celu, wszystko w jakiś sposób do niego prowadziło. A cel był jasny, można go było zaznaczyć na mapie, obliczyć dystans do niego w dniach, kilometrach, minutach, krokach… A teraz i tutaj takiego celu nie mam i błąkam się w tęsknocie za nim. Za konkretem, do którego mogłabym iść, nawet nieprędko i powłócząc nogami, ale z przekonaniem, że to powłóczenie też w końcu zaprowadzi tam, gdzie zaprowadzić ma."

    tyle chyba.
    chciałoby się właśnie stanąć przy drodze z kartonem i jakąś magiczną nazwą wypisaną markerem, odległą najlepiej o miliony lat świetlnych.
    chciałoby.

     

    Antropologia stosowana

    6 grudnia 2010
    Desperacka próba wkucia całego pół-semestru (to już pół semestru? przecież dopiero wczoraj, może przed kończył się sierpień) - antropologia społeczna i wszystkie te teorie i definicje, całe wieki patrzenia na człowieka pod różnymi kątami i różnymi sposobami opisywanie go.
    desperacka - bo w kilkanaście godzin, z przerwą na sen.

    a przy okazji spojrzało się na pierwszą stronę notatek i zobaczyło, że trzeba i należy, bezwględnie i bezdyskusyjnie przestać "take the world for granted"

    i cały ten tydzień taki musi być: postanowione.
    za bardzo się przyzwyczajam, za bardzo mi normalnieje wszystko - i potem już bardzo szybko nie tylko jest zwykłe i przewidywalne, ale też niezwykle i beznadziejnie nudne.
    a dni z założenia nudne męczą jeszcze zanim zwlecze się człek z łóżka.

    i nie da się wtedy wydobyć ani krzty entuzjazmu w zderzeniu z rzeczy-oczywistością, która przecież pełna jest nie-oczywistych i całkiem zaskakujących, choć może z pozoru zupełnie nieważnych, nie bójmy się tego podniosłego słowa - cudów.
    ot, co.