• Home
  • Posts RSS
  • Comments RSS
  • Edit
  • Ściana

    27 października 2011
    Stoi człek pod ścianą. Ani to obejść, ani rozwalić (...głową muru nie...). Jakieś takie śmieszne ta ściana ma wypustki, wpustki i różne takie. Każą człowiekowi zacząć tu, skończyć tam. To się człowiek męczy. Niby to takie proste, wszystkim się udaje, no to... No to. No to jeszcze nic nie znaczy.

    Stoi człek przed ścianą. Ani to obejść, chciałoby się rozwalić, ale jakoś się nie da. Zawrócić może? Zawrócić nie można. Się trzeba zebrać, ambicję zablokować i próbować co się umie.

    Tylko póki ta sciana materialna jest, to jeszcze coś z nią zrobić da się. Gorzej jak jest metaforyczna ściana. Wali człowiek głową, pięściami, kopie. I nic. Stoi jak stała. Co z tego, że to bez sensu i niesprawiedliwe. Trzeba schować idealizm do kieszeni, się pozbyć złudzeń, trzeba zacząć myśleć rozumem a nie sercem.
    a do dupy z takim światem, proszę państwa. Do. właśnie. dupy.

    Bang Bang

    12 października 2011
    podobno zmiany ciśnienia, zmiana pogody, nie-do-słonecznienie, krótsze dni i generanie brak światła powodują jesienną chandrę.
    podobno najbardziej narażone są na nią kobiety w wieku 20-30 lat (bo co?)
    ja niby nic nie mówię, ale ja tę chandrę-cholerę czuję podskórnie.
    Podobno magnez trzeba brać, żeby się uodparniać na stres.
    pieprzyć magnez.
    shoot me.

    Hungry&Foolish

    10 października 2011
    Lubi się tak żyć, żeby się nie zatrzymywać na dłużej.
    Tylko że człowiek ma to do siebie, że czasem bywa zmęczony. A czasem zmęczony ekstremalnie.
    Więc trzeba jakoś to zrobić tak, żeby umieć balansować przed linią zmęczenia ekstremalnego, kiedy się ma dość i siebie i ludzi i zdarzeń i wszystkiego w ogóle.
    stay hungry czyli nigdy nie daj się przekonać, że to co masz wystarczy. stay foolish czyli nigdy nie myśl, że wiesz wszystko. nie narzekaj. daj się wyciągnąć na drinka, kiedy ktoś Cię wyciąga. zafunduj sobie czasem luksus nicnierobienia. chłoń dobre inspiracje

    takie jak ta na przykład:




    Home is wherever I'm with you.
    (interpretacja na podstawie zaczytywania się Kingą i Chopinem mocno przemawiająca, do mnie przynajmniej)

    Dzień dobry, przepraszam, szukam wyjścia z tego świata.... ?

    3 października 2011
     
     
     
    Posłuchajcie! Zaczynamy. Kiedy bajka się skończy, będziemy wiedzieli
    więcej, niż wiemy teraz, bo to był zły czarownik! Jeden z najgorszych, sam
    diabeł. Pewnego dnia wpadł w świetny humor, zrobił bowiem lustro, które
    posiadało tę właściwość, że wszystko dobre i ładne, co się w nim odbijało,
    rozpływało się na nic, a to, co nie miało żadnej wartości i było brzydkie,
    występowało wyraźnie i stawało się jeszcze brzydsze. Najpiękniejsze
    krajobrazy wyglądały w tym lustrze jak gotowany szpinak, najlepsi ludzie
    byli szkaradni albo stali na głowach bez tułowia. Twarze w tym lustrze były
    tak wykrzywione, że nie można ich było rozpoznać; ten, kto miał piegi,
    mógł być pewien, że pokryją mu cały nos i policzki.
       Diabeł zaś uważał, że to było ogromnie zabawne. Skoro tylko przez
    głowę człowieka przeleciała jakaś zacna, dobra myśl, już twarz w lustrze
    wykrzywiała się, a diabeł-czarownik śmiał się ze swego sprytnego
    wynalazku. Wszyscy, którzy chodzili do szkoły diabła, gdyż założył czarcią
    szkołę, opowiadali na prawo i lewo, że stał się cud; uważali, że dopiero
    teraz będzie można dowiedzieć się, jak naprawdę wygląda świat i ludzie.
    Biegali wszędzie z lustrem i w końcu nie było ani jednego człowieka, ani
    jednego kraju, który by nie został w nim opacznie odbity. Przyszło im do
    głowy, by polecieć do nieba i zabawić się kosztem aniołów i Pana Boga.
    Im wyżej lecieli z lustrem, tym bardziej wszystko się wykrzywiało, zaledwie
    mogli je utrzymać, lecieli wyżej i wyżej, coraz bliżej aniołów i Boga; wtedy
    lustro zadrżało tak strasznie, że wypadło im z rąk na ziemię, gdzie
    rozprysło się na tysiące milionów, bilionów i jeszcze więcej okruchów.
    Teraz dopiero wyrządzili o wiele większą krzywdę niż przedtem, gdyż
    niektóre kawałki były mniejsze od ziarnka piasku i pofrunęły daleko w
    świat; gdy wpadły komuś do oka, tkwiły w nim, i wtedy człowiek ten widział
    wszystko na odwrót albo spostrzegał tylko to, co było w danym
    przedmiocie złe, gdyż każdy odłamek lustra miał tę właściwość co całe
    lustro; byli ludzie, którym taki odłamek wpadł do serca, i wtedy działo się
    coś okropnego: serce stawało się jak kawałek lodu. Niektóre kawałki
    szkła były takie duże, że zrobiono z nich szyby okienne, ale nie warto
    było patrzeć przez nie na przyjaciół; inne kawałki dostały się do okularów
    i źle się działo, kiedy ludzie nakładali te okulary, aby dobrze widzieć i
    dobrze sądzić; a Zły śmiał się, aż mu się brzuch trząsł, i to go przyjemnie
    łaskotało.

    o ego

    4 września 2011
    Czasem są takie chwile, że bycie z człowiekiem, jakimkolwiek, przebywanie z ludźmi, jakimikolwiek, rozmowa, o czymkolwiek, że wytrzymanie sekundy dłużej obok kogoś to już heroizm jest.
    się wtedy chce uciec i żeby nikt już nikt do mnie nie mówił!

    zwłaszcza, że wydaje mi się trochę, że ostatnio wcale się ze sobą nie rozmawia, tylko się nawzajem zarzuca brudami, które w nas siedzą. że się nie słucha, tylko wyrzuca z siebie to, co nam zalega.
    takim rozmowom stanowcze nie.
    siadłoby się na plaży znowu wieczorem.

    .stop.

    10 sierpnia 2011

    Dziwne wakacje w tym roku, pourywane.
    Jedno dobrze, że się dużo stopem udaje jeździć.
    Katowice-Donovaly.
    Certovica-Katowice.
    Katowice-Lubomierz.
    Mszana-Dąbrowa.
    ciekawe gdzie jeszcze.
    bijemy rekordy. w Certovicy 15 sekund czekania.
    przy zjeździe na Zakopiankę jakieś 10, nawet nie zdążyłam zdjąć plecaka.
    i taki wniosek - absolutnie nie ma lepszego sposobu na poruszanie się (oprócz własnych nóg, ale one czasem, durne, zawodzą. kolana na przykład).

    absolutnie rozwijające.
    +10 do umiejętności prowadzenia niezobowiązującej rozmowy
    +20 do słuchania ze zrozumieniem
    +30 do umiejetności dostosowania się (yhm, flexibility, jednak angielski czasem ratuje lingwistycznie mój zmysł estetyczny.)

    i jeszcze: czasem dobrze wrócić w dobre znane miejsca.
    najlepiej daleko od świata.
    i w pionie i w poziomie.
    ot.


    Tyledo

    27 lipca 2011



    Punkt obowiązkowy wakacji: stopowa włóczęga z Gośką.
    No to gdzie tym razem, gdzie?

    To może Rumunia, wymarzona i planowana? To Rumunia.
    może Alpy, żeby łapać tych, co będą spadać z Matterhornu? To Alpy.
    może wrócić na beskidzki, może stopem na Coucha, może prosto przed siebie, gdzie oczy poniosą....?
    został złoty środek międzi Alpami a Retezatem, czyli słowackie Niżne Tatry (= nie zjedzą nas niedźwiedzie, nie porwą Cyganie, nie zginiemy w dzikim kraju).

    a wniosek jeden. jest tyle miejsc do zobaczenia, że nie wiadomo od czego zacząć.
    trzeba będzie niedługo ruszyć i nie wrócić aż nie zobaczymy wszystkiego.

    A wyście to tak po ludzku. Spartolili.

    17 czerwca 2011
    Caminowe.
    Camino proste: jasny cel, jasne zasady, żółte strzałki, nawet jak je zgubisz, to patrzysz, gdzie jest zachód i już.
    brakuje tych strzałek i łatwej orientacji w terenie.
    Przepraszam bardzo, Proszę Pana Boga, ja bym chciała zlożyć reklamację na świat, czy to objęte jest jakąś gwarancją?

    Siesta

    12 czerwca 2011
    Trzy rzeczy:
    1) Siesta. Kydryński. Pianino. Kawa. Simplicity.
    2) Śniły mi się dziś słoneczniki, nie wiem kiedy zdążyłam w ogóle wejść w głębszą, sennogenną fazę snu, ale śniły się jak nic. Dawno nie miałam słonecznika w pokoju. Przydałby się.
    3) Jak można, fuck fuck, uczyć się socjologii, która zaraz po tym, jak ją wymyślono, musiała sobie wymyślić pole badawcze i przekonywać wszystkich, że socjo-społeczeństwo istnieje i warto się nim zajmować... to jakiś matrix jest przecież, mam wrażenie, że ktoś tu sobie zrobił z nas niezłe jajco.

    no dobrze.
    to jeszcze jedna kawa.

    endangered species

    9 czerwca 2011
    Chyba zaczynam odczuwać pewną dozę empatii z wyjcem gwatemalskim, prakolczatką i wombatem australijskim.
    ciężko musi być jak się jest gatunkiem zagrożonym wymarciem.

    żyje się w ciągłej panice, że takich jak ty jest coraz mniej, a jeszcze te przerażające statysktyki, że co minutę na Ziemi ginie jeden wombat - łazi potem taki wombat po swojej australijskiej łące i mysli tylko o tym, że niedługo zostanie sam jeden jako przedstawiciel gatunku.

    co sekundę na Ziemi ktoś staje się człowiekiem trzeźwo myślącym i poważnym.
    co sekundę na Ziemi ktoś słyszy, że jest chory i powinien się leczyć.
    co sekundę na Ziemi ginie jeden taki co wierzy w prawdę takich "prostych słów" co "z gardła nie chcą wyjść najbardziej".
    przerażające

    Nie Bylejakość

    8 czerwca 2011


    Czas bylejakości.
    się budzi, się otwiera notatki, sie czyta, się wrzuca na kark co się ma pod ręką, się wychodzi napisać co trzeba, się wraca, się rzuca w kąt wszystko, się pije kawę, się żyje w chaosie rzeczy, spraw niezalatwionych, kart egzaminacyjnych, usosowych wyskoków.

    a to tylko wymówki przecież.

    no to niech tak nie będzie.
    może warto, warto na pewno powalczyć z Byle Jakością i Mięczakowością.
    mimo że tak duszno, jakby ktoś wypompował tlen z atmosfery, taka naelektryzowana rzeczywistość jakbyśmy ciągle czekali na burzę, tak gorąco, że by się człowiek tylko lodem obłożył.

    Baby Boom. kabum.

    31 maja 2011


    Manifest z okazji Dnia Dziecka
    nie myśleć
    nie planować
    sesji nie mieć
    nie podejmować ważnych życiowych decyzji
    umieć mówić prosto
    cieszyć się sprawami małymi, marzyć o wielkich
    nie iść nigdy na łatwiznę
    zdobyć i zawojować świat
    żeby nam tyłki nie rosły od czekolady
    ko-oo-chać

    ps. straszny Baby Boom się zrobił :) Cudownie się pojawiają nowi ludzie.

    pps. i jeszcze Randy, co mógłby mi jutro pod oknem zagrać.

    dziwię się

    24 maja 2011

    dziwię się ciągle
    czasem coś mnie zadziwia bez-granicznie, ale pozytywnie (czyli się zauważa coś, czego się wcześniej nie znało, a co było zawsze - nie trzeba tego nawet rozumieć, tylko przyjąć na zdziwienie)
    a czasem dostaję czymś  w twarz (najczęściej rzeczywistością, którą nie bez powodu nazywa się "brutalną") i to też jest zdziwienie, tylko trochę mniej przyjemne.
    chociaż w skutkach może podobne?

    whatever,
    ważne żeby się nie oduczyć dziwić. od zdziwienia się dużo zaczyna.

    Volem en Hellicopter

    19 maja 2011

    też bym chciała.

    ale ale to nie o tym.
    zjęcie wykopane ze spacerów barcelońskich.
    El Raval - dzielnica prostytutek i imigrantów, sklepy arabskie z głowami wielbłądów i indyjskie z masłem orzechowym - to tu właśnie.
    Tu też w oknach wiszą gdzieniegdzie flagi z hasłami "chcemy godnej dzielnicy" mające zmusić władze do wydawania pieniędzy podatników na renowację i sprzątanie ulic.

    ale kto powiedział, że renowacja i sprzątanie ulic są ważniejsze od Helikoptera?

    komentarz ideologiczny:
    w idealnym świecie ludzie potrafiliby bez zająknięcia wymienić swoje potrzeby. 
    Nawet nie musieliby nosić takich flag... (chociaż mogłoby to być całkiem ciekawe... mnie by sie przydało kilka na zmianę: "chcę spokoju", "chcę Człowieka", "chcę kawy z Woodym Allenem", "chcę, żeby Tim Burton urządził mi wystrój kuchni", "chcę, żeby mojito nie niszczyło mi wątroby")

    w idealnym świecie człek by potrafił nazwać swoje cele i do nich dążyć.

    a żyjemy w świecie być może najlepszym z możliwych, ale nie czarujmy się, do ideału mu daleko.
     <sciana>, czyli ludzik taki co wali głową w mur... w sumie sam jest tylko głową, jeszcze się tak śmiesznie odkształca jak tą głową w ten mur....  nieważne. przydałby mi się taki do zilustrowania lekkiej irytacji takim a nie innym stanem świata.


    o tym dlaczego się nie powinno zasypiać na wykładach

    18 maja 2011
    Wykłady wieczorne przy Rynku Głównym mają coś z absolutnego absurdu.
    Z oknami zamkniętymi wytrzymać się nie da, bo duszno.
    Przez okna otwarte wpada do sali wykł. wszystko, co też na Rynku się dzieje, a dzieje się zwykle dużo, łącznie z gitarowym graniem (dobrze się słucha o socjo przy gitarze) i wrzeszczeniem aktywistów przez megafony (źle się słucha o czymkolwiek).
    słońce plus ciepło plus gitara plus głos monotonny wykładowcy i już ma przykładowy Student szansę wyśnienia sobie SocjoKoszmaru.

    Oto jednostka stojąca w samym centrum rzeczywistości. Jednostka doskonale zsocjalizowana - której wpojono wszystko, co wpoić się powinno. Że świat z natury jest bipolarny, że społeczno-ekonomiczne różnice nie są niczym nienormalnym, że musi iść do szkoły, na studia potem, założyć Rodzinę (jako podstawową komórkę społeczną dla dobra społeczeństwa i utrwalenia zastanego porządku społecznego), okiełznać swoje popędy (więc nie może wstać i wybiec z wrzaskiem z sali, mimo że słuchanie dwie bite godziny o sieci społecznych manipulacji doprowadza jej psychikę do stanu ostatecznego), spełnić się zawodowo (dla dobra społeczeństwa) i oddać się posłusznie Biowładzy, która pragnie tylko wykorzystać jej potencjał (dla dobra społeczeństwa).
    Wmówiono jednostce, że takich pragnie wyborów, że są one zgodne z Normą, a więc Dobre, że są Odpowiednie i nie ma się nad czym zastanawiać, wszystko gotowe, proszę podpisać tu i tu i tu jeszcze i będzie Pani zadowolona, może nie Szczęśliwa, ale Zadowolona na pewno.
    Krótko mówiąc: niezły Matrix, ale tutaj jest jeszcze postać wścibskiego socjologa, który łazi i bada, pyta i analizuje i pisze w kajeciku długaśne zawiłe zdania, które jednostka potem czyta.
    Czyta, uświadamia sobie swoją sytuację i chce natychmiast wstać i wyjść.
    ale się nie da, bo Pan Socjolog mówi, że tak wygląda świat a tam za drzwiami to już za-światy.
    Których albo nie ma, albo są cholernie nudne.
    no to jednostka zostaje, bo co ma robić.

    w tym momencie gitarę z Rynku zagłusza wrzask Aktywistów i jednostka budzi się gwałtownie i jedyne, co jej zostaje po SocjoKoszmarze to niejasne uczucie niepokoju, że nie wszystko jest jak być powinno.
    wstaje więc. i wychodzi.
    a co.

    Uprzejma nieuwaga.

    13 maja 2011









    Ulica, dajmy na to, Sławkowska, żeby łatwiej było zobaczyć taką scenę:
    ludzi oczywiście sporo, może nie przesadnie, taki na przykład czwartek, koło południa. Trochę turystów, włóczących się między Wawelem a Barbakanem, trochę studentów, ktoś wyprowadza na spacer psa, względnie dziecko. Tak sobie zwykło i krakowsko.
    ale gdyby tak w ten tłumek o niewielkim zagęszczeniu wpuścić Pana Goffmana, zrobiłby nam niezłą analizę społeczną tej naszej zwykłości.

    Ot, na przykład tego, że niby jesteśmy w tej samej sytuacji, w tym samym miejscu i czasie - a więc zakładamy, że mogłoby dojść do interakcji między osobą A a osobą B, a jednak każdy się tu stara jak może podkreślić swoją interakcyjną nie-dostępność. Wybieg 1) na uszach słuchawki, wybieg 2) gapimy się w ekran telefonu, wybieg 3) niby się zauważamy, ale tylko po to, żeby zlokalizować swoje położenie, po czym, kiedy zaistnieje niebezpieczeństwo, że ktoś mógłby zajrzeć nam w oczy, opuszczamy wzrok i z Uprzejmą Nieuwagą mijamy delikwenta - zachowując oczywiście opowiedni dystans fizyczny. 

    mógłby też dokonać intrygującej klasyfikacji sposobów omijania ulotkarzy, naganiaczy i żebraków.

    a gdyby tak na ulicę wypuścić eksponat C - dajmy na to mężczyznę, dość przystojnego, interesującego, niech będzie blondynem w dżinsach i tiszercie - który to eksponat miałby za zadanie zaszokować obecnych na ulicy przechodniów to nie musiałby on wcale obnażać się publicznie. wystarczyłoby na przykład, żeby uśmiechał się przyjaźnie do co drugiej osoby i (bezczelny!) zaglądał niektórym w oczy, choćby przelotnie. Mógłby jeszcze, gdyby był wystarczająco odważny, zapytywać radośnie o samopoczucie przechodniów, albo proponować miły spacer wokół Plant. Zostałby zapewne szybko sklasyfikowany jako nieprzystosowany społecznie, niebezpieczny osobnik (a co poniektórzy socjologicznie wykształceni pokiwaliby ze zrozumieniem głowami, myśląc: "zawiódł u biedaczka proces socjalizacji").

    a kij z tą socjalizacją, że tak siarczyście acz kontekstualnie zaklnę po nosem, bo nam ona sieczkę z mózgów robi.
    zaczynam żałować, że u mnie przeszła tak bezboleśnie i nad wyraz dobrze i czasem się łapię na tym, że tym całym Opowiednim Obrazem Świata to bym chciała mocno pieprznąć o ziemię i w dupie (och nie) mieć to, że trzeba zarabiać i coś Robić i mieć Stałe Miejsce Zamieszkania/Pobytu i Rolę Społeczną.

    gdyby tak życie polegać mogło na jeżdżeniu ciągle wokół globu, leżeniu na Wisłą albo byciu wielbłądem z garbem pełnym mojito
    to ostatnie może już za bardzo abstrakcyjne. według niektórych standardów socjalizacji może. ha!










    Gawiedziowstręt

    3 maja 2011



     

    Gawiedziowstręt.
    Szczeólnie nasila się u mnie ów wstręt do tłumów jeśli wiekszość materii tłumowej stanowią tzw. typowi turyści.
    Definicja? Typowy turysta - kolekcjoner zdjęć i tandetnych pamiątek. Klimatyzowany autokar wozi go od atrakcji do atrakcji, musi mieć zdjęcie z Sagradą Familią i jaszczurem z Ogrodu Guell, musi zaliczyć spacer po Ramblach i przebiec przez Bari Gotic. Nie bardzo interesuje go ani gdzie jest, ani co widzi, ważne, że to się znajduje w tabelce "Must See" w jego przewodniku. Trzyma się utartych szlaków. Nie jeździ metrem, bo go okradną, nie wchodzi w podejrzane dzielnice, nie jada tam, gdzie miejscowi, chce poczuć "klimat Barcelony" mieszkając w takim samym jak gdziekolwiek indziej Ibis Hotelu i jedząc w McDonaldsie.

    Troche mi szkoda takiego typowego turysty, może to nie jego wina, może to kultura masowa go tak ukształtowała, może mu nikt nigdy nie wytłumaczył.... nie wie sam co traci.
    Ale głównie to jednak działa mi na nerwy, jak każda źle zakamuflowana głupota.

    Jestem zadeklarowanym i praktykującym wyznawcą alter-turystyki. Pochłania mnie urok wtopienia się w tlum tubylców, schowania aparatu, poczucia się jak u siebie, umówienia pod Cafe Zurich, złażenia Barcelony wzdłuż i wszerz, żeby się nauczyć jej topografii na pamięć, zaglądania w zakamarki, o których nie piszą przewodnik, zakupy w lumpach, malownicze squady, włoski obiad w barze u Argentyńczyków, jam session, wino z worka na molo, botellon na plaży, wspinaczka na Montjuic.

    "Ogrody Gaudiego? Nie wiem, nie widziałam. Ludzie mi zasłaniali".

    Aeropuerto

    28 kwietnia 2011
    dlaczego nie znoszę lotnisk?
    bo niecierpliwy ze mnie człowiek.
    a tu: pierwsza bramka, druga, kontrola, pan celnik patrzy natarczywie w oczy, kolejka, kolejka, czekanie, opóźnienie, znowu kolejka.
    jak się jest w podróży to się powinno poruszać. przemieszczać a nie: zastój, czekanie, kontrole. stanie w miejscu.

    dopiero w terminalu już można lepiej wykorzystać to, że się jest samemu. na przykład łamiąc wszystko co pan Gennep (on chyba) napisał o antropologii spotkania.
    czyli łamiąc zasadę uprzejmej nieuwagi wpatrywać się w ludzi. obserwować ich. przysłuchiwać się rozmowom.
    zaglądać przez ramię babce czytającej "Party"  -żeby się dowiedzieć na przykład czy Kate M. będzie mieć tiarę na swoim książęcym British Wedding.
     obserwować dizajnerską parę w dizajnerskich ciuchach czytającą dwie różne ale w takim samym stopniu dizajnerskie gazety i dizajnersko, nonszalancko żującą gumę.
    podsłuchiwać rozmowę stewardów i śmiać się z ich żarcików.

    na przykład.
    niektóre z tych zasad niełamane sprawiają, że mamy strasznie nudne życia.

    Noc ogromna -

    24 kwietnia 2011

    czyli taka, że aż by się chciało, żeby cały świat się stał na nowo.
    żeby wyjść na Stolarską nad ranem i zobaczyć, że na przykład policjanci spod amerykańskiego konsulatu rozłożyli sobie barbecue na chodniku, albo że zamiast nich stoi sobie tam jazzband z porywającym Hallelujah i jakiś Murzyn  gwiżdze do standardów directly from New Orlean i zbiera drobniaki do kapelusza.
    nie wiem skąd mi się Nowy Orlean nagle na Stolarskiej?

    a tu tylko jakaś nieziemska przejrzystość powietrza, ale nadal Nie-Miłość i przekonanie, żeśmy się gdzieś zgubili wpół drogi i nie umiemy trafić do domu .
    Jeden głęboki oddech nie-ziemskością, a potem się znowu dusimy.

    Nie podoba mi się świat taki, jak go widzę ostatnio.
    moge się zbuntować przeciw jego bliżej nieokreślonej beznadziei, ale mam wrażenie niejasne, że świat to mało obejdzie.
    mógłby tego buntu nawet nie zauważyć.

    no to byle tego tlenu starczyło na Jaknajdłuzej.

    że aż dech

    22 kwietnia 2011
    "Ciemność, która nadciągała znad Morza Śródziemnego, okryła znienawidzone przez procuratora miasto. Zniknęły wiszące mosty, łączące świątynię ze straszliwą wieżą Antoniusza, otchłań zwaliła się z niebios i pochłonęła skrzydlatych bogów ponad hipodromem, pałac Hasmonejski wraz z jego strzelnicami, bazary, karawanseraje, zaułki, stawy... Jeruszalaim, wielkie miasto, zniknęło, jak gdyby nigdy nie istniało. Pożarła je ciemność, która przeraziła wszystko, co żyło w samym Jeruszalaim i w jego okolicach. Dziwna chmura przygnana została znad morza przed wieczorem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan”

    Przedziwność tych Trzech Dni, że aż dech zapiera i, jak to stwierdził wczoraj ktoś mądry: stoi człowiek i gapi się i nie wie co ze sobą zrobić
    najpierw się wszystko sypie, potem się sypie jeszcze bardziej, potem jest cisza głebokości Szeolu a potem nagle okazuje się, że to jeszcze nic. Że dopiero Dzień Czwarty przynosi rozwiązanie.
    i to takie, o którym się nie śniło żadnym filozofom.


    and I? I will walk

    15 kwietnia 2011

    Ciekawe, czy ktoś kiedyś wpadł na pomysł taki, żeby zmierzyć liczbę kilometrów, które człowiek przełazi w swoim życiu. Od biurka do szafy, z pokoju do kuchni, biegiem po schodach, wzdłuż ulic, wzdłuż Wisły, zwykłe drogi codzienne i takie, w które się rusza raz w życiu.
    Ciekawe ile razy można tak "na raty" obejść świat (czy można w ogóle). Tak na przykład: idąc sobie Sławkowską w stronę Rynku myśleć że gdyby się wyszło w odpowiednim kierunku, dajmy na to trzy lata temu, to by się właśnie dochodziło do Przylądka Dobrej Nadziei.



    (a tymczasem w białym płaszczu z podbiciem koloru krwawnika posuwistym krokiem kawalerzysty wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan pod krytą kolumnadą łączącą dwa krzydła pałacu ....
    "Panowie, kapelusze z głów" - jakieś natrętne skojarzenie z Camusem, a propos zdania otwierającego i poszukiwania formy idealnej?)

    Simple Mode.

    7 kwietnia 2011
    prosto:
    Plecak, buty, śpiwór, autobusy, bestprajsi (Onli for ju maj frend, special prajs, wanna a czip hotel maj frend, for fri, 50dirhams), ciepło dniami, chłodne noce, muezini drący się nad ranem, wszechobecna zieloność, okragłe chleby i poczucie, że nic nie trzeba, nigdzie nie musimy być, donikąd nie idziemy, wszystko jest proste  -mamy co jeść, czasem mamy gdzie spać, jakiś dziwny i obcy zwyczajny świat jest daleko za morzem, na jakiejś dalekiej północy.
    tak mi się zdaje czasem, że prawdziwość cała jest tam, a to tutaj to tylko niepotrzebne czasowypełniacze. (tam czyli nawet nie w geograficznie określnym punkcie, ale w stanie, trybie "backpackingowym", wolnościowym, prostym)

    To Go or In-House

    21 marca 2011
     poniżej długi cytat.
    z "Biegunów" Olgi Tokarczuk.
    inspiracja dawna - na nowo odkryta, kiedy dziś rano okazało się, że znów tydzień zwykłości, wstawania, Zajmowania Się Sprawami.
    tydzień w miejscu
    budzący niepokój stan spoczyku.


    "Kiwaj się, ruszaj się, ruszaj. Tylko tak mu umkniesz. Ten, kto rządzi światem, nie ma władzy nad ruchem i wie, że nasze ciało w ruchu jest święte, tylko wtedy mu umkniesz, kiedy się poruszysz. On zaś sprawuje rządy nad tym, co nieruchome i zmartwiałe, nad tym, co bezwolne i bezwładne.
    Więc ruszaj się, kiwaj, kołysz, idź, biegnij, uciekaj, gdy tylko się zapomnisz i staniesz, pochwycą cię jego wielkie ręce, zamienią cię w kukiełkę, owieje cię jego oddech, cuchnący dymem i spalinami, i wielkimi śmietniskami nad miastem. On zamieni twoją barwną duszę w mała płaską duszyczkę, wyciętą z papieru, z gazety, i będzie ci groził ogniem, chorobą i wojną, będzie cię straszył, aż stracisz spokój i przestaniesz spać. Oznaczy cię i wpisze w swoje rejestry, da ci dokument tego upadku. Zajmie ci myśli nieważnymi rzeczami, co kupić, a co sprzedać, gdzie taniej, a gdzie drożej. Będziesz się odtąd martwić drobiazgami - ceną benzyny i jak ona wpłynie na spłatę kredytu. Będziesz przeżywać każdy dzień boleśnie, jakbyś żyła za karę, lecz kto popełnił zbrodnię i jaką, i kiedy, nie dowiedz się nigdy.
    [...]
    Chodzi im o zbudowanie zastygłego porządku, o uczynienie czasu pozornym. O to, żeby dni stały się powtarzalne i nie do odróżnienia, o zbudowanie wielkiej machiny, w której każde stworzenie będzie musiało zająć swoje miejsce i wykonać pozorne ruchy. Instytucje i biura, pieczątki, okólniki, hierarchia i szarże, stopnie, podania i odmowy, paszporty, numery, karty, wyniki wyborów, promocje i zbieranie punktów, kolekcjonowanie, wymienianie jednych rzeczy na drugie.
    Przyszpilić świat za pomocą kodów kreskowych, każdej rzeczy dać etykietę, niech będzie wiadomo, co to za towar i ile kosztuje. Niech ten obcy język będzie nieczytelny dla ludzi, niech go czytają maszyny i automaty, niech nocami w wielkich podziemnych sklepach robią sobie odczyty własnej kreskowej poezji.
    Ruszaj się, ruszaj. Błogosławiony, który idzie."

    tacy nijacy

    13 marca 2011
    Nie myśl, że się znasz, na życiu, na Bogu, na świecie, na ludziach, na człowieku jako takim, na prawach świata i wszechświata. Do znudzenia powtarzane "do not take the reality for granted". Nic nie jest zastane ani wiadome, ani wyjaśnione. Zastane i wyjaśnione jest niewarte wysiłku. Niewarte wysiłku jest bezwartościowe. Nudne. Nijakie.
    Jakimś być. Kimś. Nie - nijakim.
    Nijaki, Ni Jaki, Ni Taki Ni Siaki - Pan po japońsku znów?

    Stoi taki w takim fioletowym na ambonie i głosi:
    że cierpienie, ból i post
    że miłosierdzie i uczynki
    że czynić, miłować, kroczyć,
    że się przybliżać i uniżać się
    słowa, z którymi się jest tak obytym, że tracą wszelkie znaczenia
    że się nad nimi przechodzi zupełnie gładko, że znikają
    on głosi, ktos kaszle,  mruczy pod nosem, dziecko się potyka o dywan, ktoś chrapie, ja biję paznokciami w ławkę i łapię witrażowe światło na białej ścianie

    słowa płyną niezauważone, pozbawione sensu, treści, nie wyrażają nic i nic i nic
    co my tu robimy, śmieszni ludzie w odtwarzanych w nieskończoność slowach i gestach, wstawaniu i siadaniu, w teatrze min i znaków, których nie rozumiemy bo po co właściwie, tak jest bezpieczniej i łatwiej przecież.
    i nikomu się nie chce wyjść poza to - poza pozę.
    tacy nijacy
    bezpieczni
    ale nijacy

    ależ się musi Mu nudzić jak na nas patrzy.

    By się

    10 marca 2011
    By się chciało
    mieć tu i ówdzie mniej, albo więcej - bardziej i częściej jednak mniej
    u - mieć to i owo lepiej
    u - mieć na przykład grać na pianinie. chciało by się
    robić zdjęcia na przykład - takie, żeby ująć dzisiejsze popołudnie na Rynku (światło, skąd się takie światło bierze?) i dzisiejszy księżyc nad Rynkiem (kolor nieba) i te kilka twarzy wyłuskanych z tłumu.
    mieć trochę więcej siły i zapału też by się chciało
    u - mieć motywować innych
    mieć dużo więcej czasu

    by się chciało.
    Mogło by się nawet tak dać.
    gdyby się chciało.

    Nie.oczywiście

    2 marca 2011
    Lubimy wykładowców, którzy łamią utarte schematy. Nie tylko dlatego, że siadają na biurku (chociaż, czemu nie) ale też, a przede wszystkim dlatego, że zmuszają do MYŚLENIA.
    Jasne, to czasem wywołuje nieprzyjemne uczucie zaburzenia normalności. Bo jak to: myśleć na wykładzie?

    ale potrzebne jest przecież! Potrzebne!
    żeby sobie wreszcie uświadomić, unaocznić, że
    schematy są zbyt proste, żeby były prawdziwe a normalność bywa że jest wcale nie taka oczywista, jakby się zdawać mogło.


    więc przydaje się taki moment, żeby zawiesić wszelkie myślowe oczywistości, rozłożyć rzeczywistość na części pierwsze i bawić się nimi jak kółkami zębatymi w rozbrojonym zegarku. Nawet, jeśli po złożeniu miałby nam z tego wyjść toster.
    Tostery nie są złe.
    Wychodzenie poza schematyczność też nie.
    Inspiracje też są dobre. Intrygujący ludzie są dobrzy. Myślenie jest dobre i wszystko, co nas zmusza do tego. Konfrontacje. Zderzanie się. Walenie głową w mur czasem też... ? no, chyba że się najpierw pomyśli i wykombinuje, jak zrobić podkop.

    Tendencja

    Tendencyjnie: wiosna.
    Może jeszcze nie do końca, bo jakby mróz jeszcze wieczorami i co tam, że śnieg gdzieniegdzie nie stopniał, ale ludziom już tak do niej śpieszno, że chętnie zapominają o tych mało znaczących szczegółach.
    witamy po jasnej stronie roku.
    Prosimy przygotować się do pobudki z zimowego snu. Umyć okna, wietrzyć pokoje, wpuszczać słońce do mieszkań.
    Prosimy nie patrzeć na ludzi, którzy ośmielają się uśmiechać na ulicach, jak na wariatów.
    może im się akurat przypomniał "the best joke ever" albo mieli szybkie i nie do końca jasne skojarzenie związane z mijanym właśnie budynkiem, albo im się nagle wydało, że niewiele im trzeba żeby się ot tak uśmiechać.

    simple - simply - simplicity - simplify - simplicité (w znaczeniu słownikowym pierwszym: prostota, nie naiwność)

    Ba Bel

    20 lutego 2011

    cicho-sza
    bać się słów - zakrywają, wstrętne, zamiast odkrywać.
    langue, parole, jedno w głowie, schemat działania, znowu Chomsky i jego gramatyka, że język to wrodzona umiejętność, że mamy wszyscy taką samą zdolność porozumiewania się, że z tych schematów myślenia zaraz prościutko te słowa się łączą w sensowne zdania, a zdań sens się pokrywa z tym, co w głowie.

    gdyby to było takie proste, panie Chomsky.

    pan chyba o wieży Babel nie słyszał.
    po co nam zresztą Babel, nie trzeba nam mieszać języków i tak są skute w kamieniu (skamieniałe), o-niemiałe.

    et si on s'spprendait a parler, ne serait-il plus facile a vivre?

    Wszędzie dobrze...

    18 lutego 2011


    byle w miejscu nie siedzieć.
    taka scenka rodzajowa: pociąg nocny Gdynia-Zakopane. Gdzieś pod Ciechocinkiem wykoleił się inny, więc stoimy. i stoimy i stoimy,
    i ogarnia człowieka nieokreślony niepokój, bo czuje, że powinien się poruszać, a stoi.
    dopóki monotonny rytm kół usypia i kołysze - jest dobrze, bo się czuje, że jest jakiś cel tej podróży i ten cel się przybliża, bo się czuje, że coś się dzieje.

    Biegunami jesteśmy:
    potrzebujemy się poruszać i wiemy, podświadomie może, że
    brak ruchu oznacza za-stanie,
    za-stanie - stagnację
    stagnacja - powolną śmierć.

    zachwytać się

    9 lutego 2011
    Za-chwyt
    Za-chwycić się. za nos na przykład.
    Za-chwycić kogoś. Za rękę.
    Chwycić i nie puścić już.
    Za-chwytać się ciągle, za proste rzeczy, najbanalniejsze, jak to że jedna piłka jest pomarańczowa a druga zielona a i tak się toczą tak samo i tak samo znikają w dłoniach wujkowych.

    Chwyć się, zachwyć, zachłystnij się wręcz.
    się kogoś chwyć, za-chwyć.

    takie tam
    po porannych odkrywczo-podróżniczych przygodach
    w szlakowej kuchni z Kubą.

    W objęciach Konfucjusza.

    7 lutego 2011
    Jak człowiek siedzi prawie cały dzień zamknięty w czterech ścianach, nie takich znów pojemnych, z Konfucjuszem i szalonymi chińskimi cesarzami i szalonymi chińskimi ludźmi....

    ... na przykład: któryś cesarz szukał sposobu na nieśmiertelność. Ktoś mu powiedział, że pigułki z rtęci będą świetne. No i umarł, nawet nie musiał chyba bardzo przedawkować.

    albo: dokładny cytat z notatek: "Chiński urzędnik, mający za zadanie zmniejszyć ilości opium wysyłane przez Wielką Brytanię do Chin w wielkiej swej naiwności wysłał do angielskiej królowej list, w którym, odwołując się do jej moralności i cnót chrześcijańskich pisał, że to niebardzo uprzejmie z jej strony, że taki silny narkotyk wysyła do Chin, żeby jej pasował bilans srebra, bo to kiepsko, że chińska administracja uzależnia się od opium i czy ona by przypadkiem tego opium wysyłać nie przestała, skoro to takie niemoralne?"

    no i mój ulubiony, czyli bajka o tym, Jak Towarzysz Mao Doprowadził Do Klęski Głodu.
    Wiadomym jest wszem i wobec, że siłą narodu jest ilość stali, przezeń wyprodukowanej. Towarzysz Mao nakazał więc każdemu Chińczykowi wytapiać stal na własną rękę na własnym podwórku. Wszyscy wytapiali, więc nie miał kto zajmować się ryżem. Zbiory były marne, ale Towarzysz Mao, nie tracąc rezonu, stwierdził, że to wina wrednych ptaków, wydziobujących ziarno. Następnego lata więc połowa Chińczyków wytapiała stal, a połowa zwalczała ptactwo. Towarzysz Mao był zadowolony. Lud mniej, bo okazało się, że ptaki wydziobywały nie ziarno, a robactwo. Ptactwo zwalczone, robactwa nie miało co wydziobywać, zbiory znów marniutkie, Chińczycy ledwo wyrabiają przy stalowych piecach domowych, bo ryżu niet.
    Towarzysz Mao zapewne nakazał więc walkę z robactwem, ale miał już trzy sezony w plecy.
    ((najgorsze, że tu się pan doktor opowiadający bajkę ową zaplątał i nie wiem, co zrobili z robactwem i jak Towarzysz Mao wybrnął z tej wpadki  - bo że wybrnął to pewne, Towarzysze zawsze wybrn... zawsze im się udaje wybrnąć)).

    ... więc jeśli człowiek cały dzień siedzi w objęciach Konfucjusza, to mu potem wszystko się jakby rozmywa.

    Wystarczy trochę wina i trochę Cortazara. realizm magiczny, wewnętrzne monologi Oliviery, deszcz po szybach, A-czwórka prawie prędkością światła, znów trochę wina, trochę grzanego, z trochę pomarańczy mokre chodniki, budapesztańskie rozmowy, ogromne oczy czarnego kota, jarzeniowe światło na klatce, żeby się wracało do domu krokiem lekko chwiejnym, z głową dziwnie lekką.

    Nieuśmiechalność.

    3 lutego 2011


    taak.
    i jeszcze duże słowa o wielkiej przyszłości
    Wielkie Literowanie
    Plany na ową przyszłość
    zaszłości z przeszłości
    Wykłady o kulturze Chin
    zimny styczeń, szary luty
    niemożność podejmowania decyzji, jakichkolwiek
    niemiłość
    nieusmiechalność
    kryzysy ekonomiczne
    indeksy giełdowe
    indeksy zielone
    karty osiągnięć okresowych studenta
    siedzenie i nie-ucze-nie-się


    w d-u-p-i-e to mam.
    szalalala

    (jak dobrze, że Fejbuk to kopalnia nieodkrytych jeszcze muzyk)

    don't take the reality for granted

    1 lutego 2011
    że się czasem człowiek naiwnie łapie w schematy - przykład od razu, żeby nie rzucać kolejnych "cliches".

    Zegar jaki jest każdy widzi. Tarcza, cyferki, wskazówki, się kręcą (jeśli się włoży baterię), tykają (patrz wyżej), zgodnie z ruchem, idiomatycznie, wskazówek zegara. Logiczne? Logiczne.
    Schemat się nakłada na rzeczywistość i co z tego, że w tym akurat konkretnym zegarze wszystko jest na odwrót: co staje się oczywiste, kiedy po dwóch dniach się zauważy, że 11 jest tam, gdzie powinna być 1.

    warto czasem zapomnieć, że się wszystko wie i włączyć z powrotem funkcję: obserwacja.

    a tak w ogóle, to słońce,
    więc znad logiki widać co następuje:
    kubek z kawą
    prostokąt okna
    kamienicę z-naprzeciwka z murem niby szarym, ale nie do końca, bo mu słońce trochę tę szarość ociepla
    niebo, błękitne, że można zwariować.

    Sza

    28 stycznia 2011
    Świat jak z Wrońca - SzaSzaSzary.
    Jak to dzisiaj rano w Trójce Pan Mistrz Mann powiedział: Proszę się dziś nie ubierać na szaro, proszę Państwa. Bo na tych wszystkich szarych chodnikach i szarych betonach i w tej szarudze generalnej zginą Państwo jak nic.

    się zlewa: niebo z chmurami, chmury z blokami, bloki z chodnikiem, chodnik z ludźmi.
    sza-sza
    szaruga

    słowo-tok

    23 stycznia 2011
    Ej.
    Patrz, co można zrobić ze słowami.

    Można je mozolnie układać w powolne zdania, takie wypowiadane niepewnie z dużą ilością yyyy i eee i patrzenia po kątach w międzyczasie (w między-słowie).
    Można nimi strzelać jak z karabinu maszynowego i są wtedy podszyte złością, albo właśnie odwrotnie - radością jakąś, ale zawsze tak wielką, że chciałaby ominąć drewniany szlaban języka i wydobyć się, cała na powierzchnię i zaczerpnąć tchu i wyrazić wszystko, wszystko.

    Mozna je chować po kieszeniach, po notesach, po kartkach wrzucanych tu i ówdzie, wkładanych w szczeliny ściany płaczu, składanych w koperty.

    Można je wypisywać, głupoty, można je nieprzemyślanie zupełnie wyrzucić komuś prosto w twarz.
    Można je próbować cofnąć, gonić je, ale przecież człowiek nie może biec szybciej niż dźwięk.

    Można się próbować nimi bronić, wystawiać przed siebie jak tarczę. Można próbować się nimi zasłaniać. Mydlić oczy, zasłonę dymną z nich utkać i nie dać nikomu dostepu do ich prawdziwego znaczenia.

    Można je zapisywać szybko na serwetkach, żeby nie umknęły.
    Można sie w nocy budzić, albo właśnie wcale nie móc zasnąć, bo te słowa po głowie latają i odbijają się od ściany nad łóżkiem i bzyczą jak komar w upalną noc i świecą w zamnkięte powieki jak uparty księżyc pełnią.

    Można je układać, jak Chomsky w zdania gramatycznie poprawne, jak klocki przestawiać dla samej frajdy sprawdzenia co z tego wyniknie.

    Tłumaczyć je można, na obce języki, szukać ekwiwalentów i zawsze, zawsze być niezadowolnonym, bo jak ugryźć i pokazać niuanse, jak te całe pokłady znaczeń z jednego świata przenieść w drugi...?

    I trzeba na nie uważać.
    żeby nie spadło Ci na głowę przypadkiem takie słowo, Nabrzmiałe znaczeniem, obfite konotacją, całą masą powiązań i aluzji, całym tym kulturowym wszechświatem.

    Niby niewinne, a zmienne i nieuchwytne. Niby jasne i czytelne, a zdradliwe jak węże.

    Czasem lepiej dać sobie z nimi spokój.
    czasem się lepiej mówi bez słów.

    picturesque

    20 stycznia 2011
    Nie przepadam za tym uczuciem. Bo zwykle patrzę na świat z mojego punktu widzenia i mam go przed oczami jako całość, nie idealną może i nie całkiem zrozumiałą, ale taką do ogarnięcia, swojską, znaną, moją.
    Tymczasem zdarza się, że rzeczywistość rozpryskuje się na tysiące maleńkich kawałeczków, z których żaden nie pasuje do pozostałych, z których każdy wymaga zatrzymania wzroku, interpretacji, zadania sobie kilku podstawowych pytań.

    Na przykład: jadę tramwajem. Książka jest wyjątkowo wciągająca, pochłania całą moją uwagę, ale jedno zdanie wytrąca mnie z równowagi, zakłuło i już nie mogę spokojnie czytać dalej. Zamykam książkę szybko, z biletem wsuniętym między kartki kryjące niepokojące słowa i odwracam od nich głowę. Patrzę teraz na bezdźwięczny, niemy świat za oknem, który przesuwa się wolno, w rytm ulicznego korka popołudniowego szczytu. Ludzie, którym odebrało mowę tłoczą się na przystankach, grzęzną w śniegowym błocie, niecierpliwie przytupują, czekając na zielone światło. Ktoś porusza ustami, dlaczego, dlaczego, w jakim celu? Zakutani w płaszcze, chowają twarze w ciepłych szalikach i klną pewnie na wiatr i śnieg i wilgoć i błoto. Tyle ludzie. Ale nie. To, że akurat są tu i teraz i mieszczą się w ramach tramwajowego okna, to coś znaczy przecież. Umieszcza ich w tym konkretnym wycinku rzeczywistości, w zasięgu mojego wzroku. Nie wiem o nich nic więcej, niż to, że w tej konkretnej chwili są tu. Co by się stało, gdyby tak ich myśli wypuścić na wolność, gdyby pozwolić im się zwerbalizować, gdyby je nagłośnić? Kakofonia dźwięku, kakofonia uczuć, niekończąca się historia ich samych.

    Stoją na tym przystanku i każdemu wydaje się, że jego własny punkt widzenia jest tym właściwym. Że świat wygląda właśnie tak, jak on go widzi i jak go czuje. A musiało by przecież w takim razie istnieć miliony subiektywnych i równoległych światów. I żadnego obiektywnego? Czy obiektywny byłby wypadkową subiektywnych poglądów, oglądów, punktów widzenia?

    Niebo na głowę

    15 stycznia 2011
    sie w takich warunkach absolutnie nie da
    żyć

    Czy tu w ogóle panuje jakieś ciśnienie?
    czy tu czasem nie pada?
    Niebo nam na ziemię leci, na łeb, na szyję.

    i by się chciało nie wychodzić nigdzie i nigdy.
    i nic nie musieć
    niech się sączy muzyka i kawa, najlepiej paralelnie i permanentnie.
    Szaro jest i wstrętnie.
    światło-wstręt, ludzio-wstręt, sesjo-wstręt

    byle nie w efekcie życio-wstręt.

    Same kubki

    9 stycznia 2011
    Session mode on.
    Session mode soundtrack.
    I kubki.
    wszędzie dookoła.
    po kawie.
    z kawą
    z herbatą zieloną, czerwoną, białą, zwykłą, angielską, afrykańską, pachnącą, owocową.
    I okno.
    się zmieniają pory dnia. kąt padania światła. natężęnie słońca. zachmurzenie.
    hałasy z ulicy się zmieniają, nierówne fale kakofonii dźwięków (albo bezdźwięcznie, kiedy się owo okno zamknie )
    a filozofia niezmienna.

    każdy ma swoją sesję.
    Ja połykam Kanta,
    Gośka układa w kuchni jabłka w martwą naturę

    ja się bawię trudnymi słowami, które z początku nic nie znaczą, potem, w miarę czytania, nabierają nieco sensu, wreszcie są po prostu słowami z całym ciężarem gatunkowym i znaczeniowym, z całą masą konotacji i odnośników kulturowych. bzz, przechodzą skojarzenia po synapsach i już jest pełen obraz. Emanacja. Wariabilizm. Panowie w togach łażą po aeropagach, łypią oczami, emanują czystą inteligencją, wypatrują absolutu, mijają się na rogach ulic.

    a Gośka układa jabłka na talerzu i walczy z niesfornym swiatłem, żeby uśmiertelnić naturę na stole. bezkrwawo niby, ale nie bez trudu. \

    Mądrość miłujący.

    6 stycznia 2011
    Trochę Pana nie rozumiem, Panie Sokrates. Trochę Pan dla mnie jest zbyt naiwny.
    Widzę Pana, a przynajmniej sobie Pana wyobrażam jako staruszka, w wytartej tweedowej marynarce, z laską, staromodnym kapeluszu, starych zniszczonych butach. Wiem, no tak akurat Pan wyglądać nie mógł, ale jakoś tak Pan się zakodował w mojej wyobraźni. Okulary, siwe włosy, mlecznoniebieskie oczy, wyblakłe, naiwne spojrzenie.
    Naiwniak z Pana, Panie Sokrates.



    Że intelektualizm etyczny? Z rozbrajającym więc przekonaniem twierdzi Pan, że wystarczy wiedzieć, co jest dobre, żeby nie pozwolić sobie na zło. Z największym zaskoczeniem słucha Pan kontargumentów. Pańskie przekonanie jest doprawdy zabawne, Pańska wiara w człowieka, Pańska, proszę się nie obrazić, głupota. Gdyby się Pan na moment pojawił w naszej erze, cóż, zmiażdzyłoby Pana doświadczenie ludzkiej perfidii. Nie zaszedłby Pan za daleko z Pana przekonaniami.


    O. Przepraszam. w swojej erze też Pan daleko nie zaszedł.



    Cynizmu Panu potrzeba, cynizmu i szydery. I dystansu. Inaczej się, Panie Sokrates, nie da żyć.




    a jak nieskończenie prościej by było. gdyby się dało jednak.