picturesque
20 stycznia 2011
Nie przepadam za tym uczuciem. Bo zwykle patrzę na świat z mojego punktu widzenia i mam go przed oczami jako całość, nie idealną może i nie całkiem zrozumiałą, ale taką do ogarnięcia, swojską, znaną, moją.
Tymczasem zdarza się, że rzeczywistość rozpryskuje się na tysiące maleńkich kawałeczków, z których żaden nie pasuje do pozostałych, z których każdy wymaga zatrzymania wzroku, interpretacji, zadania sobie kilku podstawowych pytań.
Na przykład: jadę tramwajem. Książka jest wyjątkowo wciągająca, pochłania całą moją uwagę, ale jedno zdanie wytrąca mnie z równowagi, zakłuło i już nie mogę spokojnie czytać dalej. Zamykam książkę szybko, z biletem wsuniętym między kartki kryjące niepokojące słowa i odwracam od nich głowę. Patrzę teraz na bezdźwięczny, niemy świat za oknem, który przesuwa się wolno, w rytm ulicznego korka popołudniowego szczytu. Ludzie, którym odebrało mowę tłoczą się na przystankach, grzęzną w śniegowym błocie, niecierpliwie przytupują, czekając na zielone światło. Ktoś porusza ustami, dlaczego, dlaczego, w jakim celu? Zakutani w płaszcze, chowają twarze w ciepłych szalikach i klną pewnie na wiatr i śnieg i wilgoć i błoto. Tyle ludzie. Ale nie. To, że akurat są tu i teraz i mieszczą się w ramach tramwajowego okna, to coś znaczy przecież. Umieszcza ich w tym konkretnym wycinku rzeczywistości, w zasięgu mojego wzroku. Nie wiem o nich nic więcej, niż to, że w tej konkretnej chwili są tu. Co by się stało, gdyby tak ich myśli wypuścić na wolność, gdyby pozwolić im się zwerbalizować, gdyby je nagłośnić? Kakofonia dźwięku, kakofonia uczuć, niekończąca się historia ich samych.
Stoją na tym przystanku i każdemu wydaje się, że jego własny punkt widzenia jest tym właściwym. Że świat wygląda właśnie tak, jak on go widzi i jak go czuje. A musiało by przecież w takim razie istnieć miliony subiektywnych i równoległych światów. I żadnego obiektywnego? Czy obiektywny byłby wypadkową subiektywnych poglądów, oglądów, punktów widzenia?
Tymczasem zdarza się, że rzeczywistość rozpryskuje się na tysiące maleńkich kawałeczków, z których żaden nie pasuje do pozostałych, z których każdy wymaga zatrzymania wzroku, interpretacji, zadania sobie kilku podstawowych pytań.
Na przykład: jadę tramwajem. Książka jest wyjątkowo wciągająca, pochłania całą moją uwagę, ale jedno zdanie wytrąca mnie z równowagi, zakłuło i już nie mogę spokojnie czytać dalej. Zamykam książkę szybko, z biletem wsuniętym między kartki kryjące niepokojące słowa i odwracam od nich głowę. Patrzę teraz na bezdźwięczny, niemy świat za oknem, który przesuwa się wolno, w rytm ulicznego korka popołudniowego szczytu. Ludzie, którym odebrało mowę tłoczą się na przystankach, grzęzną w śniegowym błocie, niecierpliwie przytupują, czekając na zielone światło. Ktoś porusza ustami, dlaczego, dlaczego, w jakim celu? Zakutani w płaszcze, chowają twarze w ciepłych szalikach i klną pewnie na wiatr i śnieg i wilgoć i błoto. Tyle ludzie. Ale nie. To, że akurat są tu i teraz i mieszczą się w ramach tramwajowego okna, to coś znaczy przecież. Umieszcza ich w tym konkretnym wycinku rzeczywistości, w zasięgu mojego wzroku. Nie wiem o nich nic więcej, niż to, że w tej konkretnej chwili są tu. Co by się stało, gdyby tak ich myśli wypuścić na wolność, gdyby pozwolić im się zwerbalizować, gdyby je nagłośnić? Kakofonia dźwięku, kakofonia uczuć, niekończąca się historia ich samych.
Stoją na tym przystanku i każdemu wydaje się, że jego własny punkt widzenia jest tym właściwym. Że świat wygląda właśnie tak, jak on go widzi i jak go czuje. A musiało by przecież w takim razie istnieć miliony subiektywnych i równoległych światów. I żadnego obiektywnego? Czy obiektywny byłby wypadkową subiektywnych poglądów, oglądów, punktów widzenia?
0 komentarze: