Gawiedziowstręt
3 maja 2011
Szczeólnie nasila się u mnie ów wstręt do tłumów jeśli wiekszość materii tłumowej stanowią tzw. typowi turyści.
Definicja? Typowy turysta - kolekcjoner zdjęć i tandetnych pamiątek. Klimatyzowany autokar wozi go od atrakcji do atrakcji, musi mieć zdjęcie z Sagradą Familią i jaszczurem z Ogrodu Guell, musi zaliczyć spacer po Ramblach i przebiec przez Bari Gotic. Nie bardzo interesuje go ani gdzie jest, ani co widzi, ważne, że to się znajduje w tabelce "Must See" w jego przewodniku. Trzyma się utartych szlaków. Nie jeździ metrem, bo go okradną, nie wchodzi w podejrzane dzielnice, nie jada tam, gdzie miejscowi, chce poczuć "klimat Barcelony" mieszkając w takim samym jak gdziekolwiek indziej Ibis Hotelu i jedząc w McDonaldsie.
Troche mi szkoda takiego typowego turysty, może to nie jego wina, może to kultura masowa go tak ukształtowała, może mu nikt nigdy nie wytłumaczył.... nie wie sam co traci.
Ale głównie to jednak działa mi na nerwy, jak każda źle zakamuflowana głupota.
Jestem zadeklarowanym i praktykującym wyznawcą alter-turystyki. Pochłania mnie urok wtopienia się w tlum tubylców, schowania aparatu, poczucia się jak u siebie, umówienia pod Cafe Zurich, złażenia Barcelony wzdłuż i wszerz, żeby się nauczyć jej topografii na pamięć, zaglądania w zakamarki, o których nie piszą przewodnik, zakupy w lumpach, malownicze squady, włoski obiad w barze u Argentyńczyków, jam session, wino z worka na molo, botellon na plaży, wspinaczka na Montjuic.
"Ogrody Gaudiego? Nie wiem, nie widziałam. Ludzie mi zasłaniali".
zaglądanie w zakamarki - tak! ale zdjęć trudno się wyrzec. inna rzecz, że fajnie mieć zdjęcie (z) zakamarków. Niekoniecznie ja i zabytek. Chyba, że w ciekawej aranżacji.
;)